Labirynt
Tak, czuję się jak w klatce choć to przecież mieszkanie, jak deklaruje tytuł, a znajdujące się w nim kolejne, zdawałoby się niekończące amfilady pokoi, prowadzą ponownie do miejsca, w którym stoję, wpatrując się z niedowierzaniem w labirynty Hammershøia. A więc Artysta zaprasza mnie do przejścia trudnej drogi poznania siebie, zrozumienia źródła moich lęków i bezradności – bo czy nie symbolem podświadomości może być archetyp labiryntu?[iii]. Tylko kto mi pomoże, tak jak Tezeuszowi, pokonać Minotaura i wydostać tę często bolesną świadomość siebie na powierzchnię życia?
Ariadna
Pojawia się. Kusząca kształtem jasnej szyi kontrastującym z ciemną suknią okrywającą smukłą kibić i często dostrzegalnymi kosmykami jej luźno spiętych włosów. Bezimienna, choć wiemy kto pozował Mistrzowi. Kobieta Hammershøia nie przypomina archetypowego obrazu kobiecości, nie jest strażniczką domowego ogniska[iv]. Mimo, że czasem zajęta robótką, układaniem kwiatów, czytaniem, często czynnością której nie mamy możliwości dostrzec zza pleców kobiety, nie nawiązuje kontaktu z widzem, w żadnej ze swych póz nie wzbudza ciepłych uczuć, odruchu wyjścia naprzeciw, serdecznego przywitania, chęci przytulenia czy wypicia razem herbaty. Na nikogo zdaje się nie czekać. Na nikogo nie patrzy. Jest jakby nieobecna, nierzeczywista – niemożliwe jest więc do spełnienia to spotkanie, do którego na każdym obrazie wydaje się zachęcać. A jeśli Hammershøi przedstawia w ten sposób swoje pragnienie intuicyjnego porozumienia z kobietą? A jeśli wyraża w ten sposób osobistą prośbę do Animy o wsparcie w drodze przez labirynt męskiej nieświadomości? A jeżeli przebył już tę drogę i teraz dzieli się ze światem swym odkryciem zachęcając widzów wpatrzonych w jego obrazy do przekroczenia własnych odrzwi?
– To w czyich rękach tkwi magiczny kłębek?
fotografie obrazów wykonała autorka tekstu podczas trwania wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie
[i] E. Partyga, Ibsenowskie konstelacje. Ćwiczenia w patrzeniu i czytaniu, Instytut Sztuki PAN, Warszawa 2016, s. 89
[ii] ibidem, s. 90
[iii] Z. W. Dudek, Psychologia mitów greckich. Prawda symboli i archetypów. Rozmawia Maja Jaszewska, ENETEIA, Warszawa 2013, s. 310
[iv] E. Partyga, Ibsenowskie konstelacje. Ćwiczenia w patrzeniu i czytaniu, Instytut Sztuki PAN, Warszawa 2016, s. 99
Hammershøi. Wnętrza. Cisza przed burzą?
- próba przejścia jednej z dróg interpretacyjnych
10 kwietnia 2022
Przyglądałam się obrazom wnętrz Hammershøia kilkukrotnie i długo. Na pierwszy rzut oka zachwyciłam się ciepłym światłem wpadającym do wewnątrz przez ogromne, najczęściej zamknięte okna, kładącym się jaskrawymi, drgającymi, dzięki sposobowi nakładania farby, plamami na płaszczyznach pokoi i ciszą wypełniającą niemal puste, pozbawione codziennej krzątaniny, wnętrza mieszkalne, po wielokroć powtarzane na płótnach w różnych bądź podobnych ujęciach. Ta „cisza” nie dawała mi jednak spokoju coraz głośniej brzmiąc w mych uszach, a napięcie rosło. Nie chciałam jednak długo widzieć drzemiącej w mojej duszy, jednej z wielu oczywiście możliwych interpretacji tego, co Hammershøi, być może – nie jesteśmy pewni, gdyż źródeł takiej wiedzy Artysta nie pozostawił – chce powiedzieć przedstawiając wnętrza swojego domu. Długo, do momentu kiedy trafiłam na książkę p. Ewy Partygi pt. Ibsenowskie konstelacje. Ćwiczenia w patrzeniu i czytaniu (Warszawa 2016).
Wnętrze
Co to znaczy mieszkać? Według Waltera Benjamina mieszkać, to tyle, co pozostawiać ślady[i]. Żywa obecność człowieka odciska jego działanie w przestrzeni, którą uznał za swoją: wewnętrzną, intymną, bezpieczną, przytulną, o którą dba, która go chroni, oddziela od świata zewnętrznego; do której także może wpuścić światło, powietrze, innego; z której wreszcie może wyjść, gdy nabierze sił, by czerpać z gwaru życia zewnętrznego, by i jemu dać część siebie, a na koniec znów powrócić do domu, by zamknąć się przed światem. Hammershøi nie przejawia potrzeby zaznaczenia w namalowanym mieszkaniu swojej obecności, nie pokazuje przedmiotów zgromadzonych na pamiątkę, na ozdobę, dla splendoru, innymi słowy, nie umożliwia widzowi stwierdzenia faktu: tak mieszkał Artysta. Przedmioty, które kojarzą się z pierwszym pozostawianym śladem zamieszkania, na obrazach Hammershøia zdają się tracić swoją funkcję[ii], wydają się anonimowe, ogołocone ze śladów użytkowania, pozbawione ciepła wytworzonego podczas interakcji z mieszkańcami – wobec tego, możemy stwierdzić, że ustawiono je jak inscenizację do przedstawienia, ale jakiego? Przez okna, w których często nie ma klamek, nie widać nic lub ciemność przeciwległej ściany budynku, przy stole brakuje krzeseł, filiżanka stoi samotna i pusta na stole, obrazy na ścianach majaczą nie pozwalając odróżnić tematyki przedstawień, rozstawiona sztaluga przed ścianą pokoju nie doczeka się malarza. To uproszczenia, rzekłby ktoś. Rzecz jasna, jednak po co zastosowane? Jakie teatrum odbywa się na płótnach duńskiego Artysty?
Drzwi
Nieoczywistość wnętrz mieszkania kopenhaskiej rodziny żyjącej na przełomie wieków XIX i XX, poza wymienionymi powyżej uproszczeniami, podkreślają na obrazach Hammershøia drzwi. Geometria drzwi przedstawiona przez Artystę uwiodła mnie od razu: linie pionowe i poziome, w rytmie wciągające wzrok w głąb albo zapraszające do przejścia do kolejnych pomieszczeń, przynaglały mnie do ponownych spojrzeń w stronę Strandgade 30 czy Wnętrza ze sztalugą artysty. Niektóre drzwi Hammershøia są zamknięte, inne nieco tylko uchylone albo otwarte na oścież, jednak po dłuższym wpatrywaniu się we framugi, frezy, skrzydła, widz odnosi wrażenie, że żadne z nich nie zdaje się prowadzić go ani do wyjścia, ani do wejścia. Gdzie więc idę? Dokąd zaprasza mnie Artysta?